
Re: Aktualności ONR Podhale
Wędrówki z ONR Podhale:
Z Polany Chochołowskiej na Grzesia
Szkoła, praca, szarość codziennych dni w połączeniu z wszechobecną propagandą sukcesów obecnego rządu i kabaretem związanym z nadciągającymi wyborami do eurokołchozu przyprawia o zawrót głowy. Czas więc zaczerpnąć świeżego powietrza. 
Weekendowa pogoda po raz kolejny dopisuje. Po ostatnich – co prawda jak na lekarstwo – opadach deszczu, wegetacja roślinności rusza z kopyta! Może nie w piorunującym tempie, ale na Podhalu zaczyna być wyraźnie zauważalna. Drobnymi krokami wdziera się również w tatrzańskie doliny, w których jeszcze niedawno zdawało się, że będzie panować niekończąca się zima. Smak wiosny i powiew przyjemnego wiatru niosącego żółtawe drobiny pylących świerków napełnia wszystkich (wyłączając alergików) pozytywną energią.
Wyruszamy w góry. Po raz kolejny jako cel obieramy dobrze znaną Dolinę Chochołowską, w której z racji ochrony krajobrazowej i własności (większość terenu to własność Wspólnoty Leśnej 8 Wsi w Witowie) nie panuje iście policyjny rygor jak w pozostałych dolinach zarządzanych przez Tatrzański Park Narodowy. Spotykamy się w niedzielę (17 maj) o 10-tej na parkingu u wylotu doliny. Łyk czarnej kawy odsuwa w zapomnienie trudy minionego tygodnia. Ruszamy w głąb doliny mijając jakże znane i przyjazne nam twarze obsługi doliny, raz po raz pozdrawiani rzymskim salutem.
Okres pierwszych komunii świętych sprawia, że dolina jest stosunkowo pusta. Po spokojnym marszu docieramy do największego w polskich Tatrach schroniska na Polanie Chochołowskiej posiadającego ok. 130 miejsc noclegowych. Po półgodzinnym korzystaniu z promieni słonecznych uzupełniamy płyny w organizmie i ruszamy przyjemniejszą niż szlak nartostradą w kierunku Przełęczy Bobrowieckiej. Po kilku minutach na czołach pojawiają się pierwsze krople potu. Temperatura otoczenia rośnie, mimo to leśny trawers nartostrady pokonujemy z przyjemnością. Wszystko co dobre szybko się kończy, tak jest również w tym wypadku. Pod Bobrowiecką Przełęczą nartostrada łączy się ze szlakiem i dalej trzeba podążać z amatorami dżemu i pasztetu. Kilka minut i jesteśmy na przełęczy, na której zaraz po słowackiej stronie znajdowały się niegdyś kopalnie niskoprocentowej rudy żelaza, które to były czynne w czasach świetności górnictwa i hutnictwa w Tatrach – przełom XVIII i XIX wieku.
Rezygnujemy z powrotu na szlak biegnący polską stroną, idziemy pasem granicznym, który do czerwca zeszłego roku był jeszcze szlakiem turystycznym w kierunku Grzesia. W miarę pokonywania wysokości natrafiamy na coraz większe płyty zbitego śniegu zalegające w zacienionym terenie. W końcu jesteśmy na szczycie. Widoki przy tak przejrzystym powietrzu rekompensują trud naszego podejścia. Chwila przerwy. Jeszcze ostatnie spojrzenie na ogrom i majestat Tatr Zachodnich i ruszamy z powrotem. Droga powrotna wydaje się być jakby krótsza. Raz, dwa i jesteśmy w schronisku, w którym to tym razem fundujemy sobie napój chmielowy… Równie szybko mija sześciokilometrowy odcinek do Wielkich Korycisk przy których – zaopatrzeni wcześniej w kiełbasę i potrzebne dodatki – postanawiamy już tradycyjnie rozpalić ognisko. Godzinne wylegiwanie się przy ognisku na suchej leśnej ściółce rozleniwia człowieka maksymalnie. Położenie słońca wskazuje, że czas kończyć wycieczkę tym bardziej, że zostają do przejścia 2 km by znaleźć się u wylotu doliny. Godzina 19.00, jesteśmy na dole…
Czas spędzony w górach przynajmniej na chwilę odciął nas od bieganiny dnia codziennego. Oby powtarzał się częściej – być może jeszcze w maju. Tak więc do zobaczenia na szlaku, a czasami poza nim… Czołem!
(gb)

